Novecento
Realizacja
Opis Spektaklu

Autor:
Alessandro Baricco

Tłumaczenie:
Halina Kralowa

Reżyseria:
Iwo Vedral

Scenografia i kostiumy:
Agnieszka Więckowska

Obsada:
Dominik Nowak

Bilety

Normalny: 50 zł,
Ulgowy: 45 zł,
Grupowy: 40  zł

„Novecento” to historia niezwykłego pianisty, który urodził się na statku, spędził tam całe życie i nigdy nie zszedł na ląd. Historia o muzyku genialnym opowiedziana ustami muzyka przegranego, historia będąca pretekstem do wyjścia na scenę, okazją do prezentacji samego siebie. Mówiąc o kimś, zawsze mówimy o sobie. Nieznany muzyk jest jedynym i tragicznie niewiarygodnym świadkiem geniuszu tajemniczego mistrza fortepianu, na naszych oczach kreuje samego siebie, tworzy mity, kształtuje przeszłość, żałośnie próbuje błyszczeć na scenie światłem własnym, a nie tym odbitym. Przez historię Novecenta patrzymy na inne biografie, na nieudanych artystów, kuglarzy, chcących za wszelką cenę rozbawić nas clownów, w końcu aktora – kolejnej postaci spektaklu jak pozostałe domagającej się skupienia uwagi na sobie. Ten monolog płynie w rytmie nieistniejącej muzyki, obija się o kolejne rafy tandety i szmiry, dryfuje między kreacją a rzeczywistością, jest jednocześnie zabawną anegdotą. Tylko, o kim?

YouTube video

Premiera: 04.06.2016 r.
Czas trwania spektaklu: 1 godz.

Recenzje

Monodram jest niewdzięczną formą teatralną. Aktor skazany na sceniczną samotność przed widzami skupionymi tylko na nim, musi wykazać się całym swoim kunsztem. Pokaże, co potrafi albo polegnie. Muszę przyznać, że nie jestem wielbicielką monodramów. Jest to spowodowane kilkoma czynnikami, najważniejszym z nich jest poczucie, że oglądając monodram bez zaproszenia zaczynam wchodzić w osobiste odczucia reżysera i aktora. Wrażenia nie zmienia fakt, że twórcy zazwyczaj nie pracują na autorskich tekstach, zaś emocje odgrywane na scenie to fikcja. Przy każdym monodramie powraca ten sam dyskomfort odbiorczy. Jednak w teatrze nie chodzi tylko o to, żeby oglądać spektakle sprawiające nam przyjemność, dlatego w myśl tej zasady nie unikam monodramów.
4 czerwca w słupskim Nowym Teatrze odbyła się premiera monodramu „Novecento”. Tekst Alessandro Barrico wyreżyserował Iwo Vedral, na scenie widzowie mieli okazję oglądać Dominika Nowaka, dyrektora słupskiej sceny. Ten sam duet przygotował „Novecento” kilka lat temu w Krakowie. Od tego czasu Dominik Nowak wykonywał monodram na różnych scenach w kraju i za granicą. W Słupsku spektakl został zaprezentowany w ramach festiwalu „Sam na scenie”, który odbywał się w dniach 2-5 czerwca w Teatrze Rondo (działającym przy Słupskim Ośrodku Kultury) oraz na Małej Scenie Nowego Teatru im. Witkacego.
Warto zaznaczyć, że tekst „Novecento” nie jest przyjemny. To opowieść staczającego się muzyka, który stara się wykorzystać ostatnie chwile przemijającej sławy. Zresztą, sławy która nie należy do niego. Tim Tooney grany przez Dominika Nowaka miał zaszczyt i szczęście poznać największego pianistę XX wieku – Danny’ego Boodmanna T.D.Lemona Novecento. Grali razem na pływającym po Oceanie Atlantyckim statku pasażerskim „Virginian”. Od tego czasu minęły całe lata, życie potoczyło się tragicznie i teraz Tim może tylko opowiadać o czasie spędzony na grze u boku geniusza jazzu. Podstarzały, tandetny muzyk pozujący na gwiazdę. Mogłoby to bawić wszystkich, jednak nie bawi nikogo. Pod efekciarską skorupą Tim chowa najcenniejsze wspomnienia związane z Novecento, który przez całe swoje życie nie zszedł na ląd. Przywołuje do życia cień człowieka mieszkającego na statku, kursującego między Europą a Ameryką. Echa dawnej przyjaźni, relacji podszytej uwielbieniem, zazdrością oraz troską o towarzysza. Tim szuka w swojej pamięci anegdot o Novecento, przypominając sobie coraz poważniejsze zmienia się, milknie, robi się jakby mniejszy. Już nie stara się wypełnić sobą przestrzeni, w której przyszło mu monologować. Geniusz Novecento przytłacza go nawet teraz, przez co marne próby zwrócenia uwagi na siebie, na Tima-trębacza, przestają mieć sens. Widzowie nie przyszli, ponieważ interesują ich losy przeciętnego muzyka. Chcą historii o cudownym Novecento. Dostają ją podaną w formie wyznań rodem z gabinetu terapeuty. Okraszoną sztucznym śmiechem tłumiącym strach, spowitą w opary whisky, gorzką.
Iwo Vedral zabawił się z widzami. Jeśli ktoś spodziewał się radosnego monologu o muzyku, przeliczył się. Wielbiciele anegdot również nie będą zachwyceni. Jeśli chcą ich posłuchać, powinni udać się na spotkanie autorskie z jakimś podróżnikiem, nie na ten monodram. Spektakl osadzony jest co prawda w konwencji tematycznego spotkania z artystą, dzieje się w tandetnej, dość uniwersalnej przestrzeni. Równie dobrze może być to aula w jakimś Domu Kultury, jak również świetlica w Domu Spokojnej Starości. Ludziom, którzy przyszliby jednak na prawdziwe spotkanie mające charakter, jaki przybrał monodram, można tylko współczuć. Nie dlatego, że spektakl jest zły, że został źle zagrany, czy z wielu innych powodów. Nie. Po prostu spotkania autorskie kojarzą się z przyjemnymi wspominkami, a opowieści Tima można scharakteryzować różnie ale na pewno nie jako optymistyczne i przyjemne.
Dla Dominika Nowaka był to słupski debiut sceniczny i nie poległ na nim. Początkowo jego bohater irytuje, jest żenujący do granic możliwości, jednak w miarę opowiadania poważnieje, im mniej stara się błyszczeć, tym bardziej dociera do widzów. Droga, jaką przechodzą widzowie – od litościwego uśmiechu do prawdziwego smutku – jest zasługą Nowaka.
„Novecento” zmęczył mnie ale nie rozczarował. Pozostawił też bez odpowiedzi na pytanie, czy Tim faktycznie musiał opowiadać o życiu słynnego przyjaciela? Czyżby w jego przeszłości nie wydarzyło się nic wartego własnej historii? Mógł wspomnieć o znajomości z muzykiem ale po co odtwarza ją w całości? Zamiast mówić o sobie, pogłębia tylko legendę Novecento. Myśl, że robi to, ponieważ nie ma własnej legendy jest bolesna. Podobnie jak cały spektakl.

 

Agata Białecka
Dziennik Teatralny Słupsk

Recenzje

Nie łatwo jest świecić światłem odbitym
– Novecento to figura, która skupia w sobie dążenie, geniusz, spełniony akt twórczy i jednocześnie jest nieprawdopodobnie uboga, odarta z doświadczenia, zawieszona, jak mówi Dominik – z reżyserem Iwo Vedralem i Dominikiem Nowakiem, dyrektorem Nowego Teatru w Słupsku, przed ich wspólną premierą monodramu „Novecento”, rozmawia Wiesław Kowalski z portalu Teatr dla Was.
Wiesław Kowalski: 4 czerwca wraz z Dominikiem Nowakiem powracacie do tekstu „Novecento”, który swoją premierę miał kilka lat temu w Krakowie, bodajże w czerwcu 2010 roku. Jak z perspektywy tych lat zmienia się Wasze patrzenie na ten utwór Alessandra Baricco? Czy tym razem będzie można tym spektaklem coś podsumować, a dziwności zawarte w opowiadanej przez trębacza historii uda się jakoś wzajemnie skontrastować?
Iwo Vedral: Muszę powiedzieć, że Kraków wtedy, sześć lat temu, w znacznym stopniu wpłynął na mój stosunek do tego tekstu. To miasto bogate w legendy o niezwykłych artystach nieustannie przypominane na okolicznościowych imprezach, na panelach, wernisażach, spotkaniach, w knajpach… Wciąż i wciąż, nie do zniesienia. Przy pomocy tekstu Baricco chciałem ten kawiarniany stolik wywrócić, podważyć, poszukać w nim prowincji. Jestem bardzo ciekawy doświadczenia tego monologu w Słupsku, mieście przecież skazanym na okolicznościowe wizyty tzw. gwiazd.
Dominik Nowak [na zdjęciu]: To tekst głównie o kondycji artysty, również tego wypowiadającego monolog Baricco. Minęło kilka lat i sporo się w naszym życiu zmieniło. „Novecento” powstał w krakowskim Teatrze Nowym, który założyłem zaraz po studiach z kolegą z roku. Była to polska prapremiera tego tekstu. W międzyczasie przeprowadziłem się do Warszawy, zrobiłem kilka spektakli w Polsce, spotkałem całą masę „Timów Tooney’ów” opowiadających historię ich „Novecenta”. Teraz jesteśmy w Słupsku, na drugim końcu kraju, choć także w Nowym Teatrze.
Wiadomo, że główny bohater, narrator, pod maską prowokującego na swój sposób kabotyna, odkrywa w pewnym momencie swoje drugie oblicze. Czy dzieje się tak tylko dlatego, by pokazać nieodgadniony sekret tkwiący w tym co nazywamy ludzkim geniuszem?
DN: Kabotyństwo, egocentryzm jest wpisany w zawód aktora. Trochę jak w tej anegdocie o aktorze, który mówi „ale przestańmy rozmawiać o mnie. Pomówmy o kinie. W czym mnie pan ostatnio widział?”. Iwo użył do tego ładnego określenia, że „nie łatwo jest świecić światłem odbitym”. Żaden artysta nie będzie szczęśliwy z opowiadania o swoim genialnym koledze, o człowieku, którego dane mu było spotkać na swojej drodze. Będzie chciał mówić o sobie. To jest ten konflikt, który napędza kabotyństwo Tima Tooney’a zmuszonego przez życie do opowiadania historii Novecenta. Maska opada, kiedy opowiadana historia dotyka wspólnej przygody. Może faktycznie zetknięcia z geniuszem Novecenta. Tylko, czy Novecento naprawdę istniał? Również w życiu Tima Tooney’a…
IV: Miałem wrażenie, że Baricco obchodzi się z Timem bardzo delikatnie, kabotyństwo, o które pytasz dostrzegłem dopiero podczas naszej pracy, w tekście walka pomiędzy podmiotowością Tima a legendą Novecenta jest ledwie zarysowana. Mnie zależało na tym, żeby przestawić akcenty. Dla Baricco postacią centralną jest jednak Novecento, genialny muzyk, dla mnie oczywiste było, że w przedstawieniu, w którym gra tylko jeden aktor, to on skupia, bądź stara się skupiać całą uwagę. Ta walka może odbyć się dopiero na scenie! To podstawowy i przewrotny pomysł Baricco. Zapraszamy na scenę kogoś, kto zresztą również jest artystą, aby opowiedział nam o innym artyście – niby proste, ale kto i o kim mówi? To jest perfidny żart Baricco z artystów! I to było dla mnie przykuwające.
Novecento to nazwisko, którym marynarz Danny Boodmann nazwał niemowlę porzucone przez rodziców – emigrantów, i znaczy nowy wiek. Czy ten aspekt przekłada się jakoś na symbolikę i przesłanie waszego przedstawienia, by powiedzieć nam coś więcej o świecie, w którym żyjemy?
DN: „Novecento? Ale to jest liczba…” – powiedział jeden z marynarzy o pomyśle na imię dla tego morskiego podrzutka. Urodził się w pierwszym dniu nowego wieku, rozpoczął nowy rozdział historii. Cały tekst Baricco przepełniony jest symboliką, lawiruje gdzieś miedzy fantazją a rzeczywistością. Podobnie w monologu Tima, w monologu aktora – trudno rozróżnić co jest anegdotą a co kreacją.
IV: Ten spektakl kończy się katastrofą. Statek, na którym pływali Novecento z Timem zostaje wysadzony w powietrze. Zniszczyła go wojna. Wojna zniszczyła cały ich świat. Nie pozostał żaden namacalny dowód, że ten świat w ogóle istniał. Pozostało jedynie kilka słów zniszczonego, podejrzanego, może podpitego byłego trąbkarza… Czy ten świat istniał? Celowo w spektaklu, w którym nieustannie mówi się o muzyce jest tyle ciszy. Czy ta muzyka istniała? Z tej perspektywy tytuł sztuki Baricco wydaje mi się ironiczny. I przygnębiający.
Tekst wymaga od aktora ogromnej umiejętności wydobywania z niego zarówno tonacji komicznej, jak i dramatycznej, które się tutaj przenikają. Bohater ciągle balansuje na płaszczyźnie, gdzie maska pretensjonalnego i kabotyńskiego błazna skrywa smutne oblicze niespełnionego muzyka – trębacza. Jakimi środkami staracie się wydobywać tę dychotomiczność zawartą w postaci, by była jednocześnie wiarygodna, sugestywna i zapadła w naszej pamięci?
DN:Zawsze staram się rozmawiać z widzami, prowadzić ten monolog „tu i teraz”. Wspólnie badamy swoje granice wytrzymałości. Kilka razy zdarzyło mi się, że ludzie wychodzili ze spektaklu, oburzeni mówili – „aktor jest pijany”! To jedna z piękniejszych recenzji naszego spektaklu. Byłem zachwycony. Innym razem grałem ten spektakl na Słowacji, gdzie ludzie raczej nie rozumieli tekstu i jedna kobieta dostała ataku śmiechu – graliśmy sobie na tym jej śmiechu, jak Novecento na fortepianie. Spektakl trwał 20 minut dłużej.
IV: Dla mnie to prosta sprawa. Zwyczajnie się uzupełniamy. Podczas pracy Dominik szukał w swoich rejonach, a ja w swoich, mieliśmy do siebie zaufanie i wiarę, że się spotkamy.
Narrator opowiada najpierw o utalentowanym pianiście w sposób raczej pobłażliwy. W miarę trwania opowieści pojawia się dopiero pełen podziw dla jego kunsztu, który w końcu staje się wręcz wyznaniem miłości i uwielbienia. Tymczasem bohater „Novecento” przypomina bardziej kiepskiego rockmana z amerykańskiej prowincji, jest raczej żartobliwym falsyfikatem Elvisa Presleya. Czy ta jakby odpustowa tandetność nie podważa racji słów, które wypowiada?
DN: Hmmm Aktor opowiada historię napisaną przez dramatopisarza, w której trębacz opowiada historię pianisty, który nigdy nigdzie nie wystąpił poza statkiem „Virginian”, ale inni opowiadają o nim niestworzone historie. To może być podejrzane
IV: To facet, który żyje z opowiadania o dawnych czasach. To jego ostatni numer. Prawdziwy bohater nie żyje, on sam też nie może, nie potrafi już nic zagrać, pozostał uniform, maska, nadzieja, że jeszcze ten jeden raz porwie tłum. Z tym swoim numerem objeżdża każdą dziurę, gdzie jeszcze go chcą. Nie ma wielu wymagań, stolik, kwiatek w doniczce, mikrofon, szklanka wody… To interesujące patrzeć jak jego plan się rozsypuje, jak na chwilę zyskuje samoświadomość, nieprzyjemne uczucie, ale wtedy dopiero zaczynamy go rozumieć.
Wiadomo, że los bywa niejednokrotnie okrutny dla ludzi mniej utalentowanych, a hojny i wielkoduszny dla tych bardziej uzdolnionych. Choć bywa też i na odwrót. W zależności od tego naszą egzystencję może przepełnić albo gorycz albo euforia i entuzjazm. Jak postrzegacie w dzisiejszej rzeczywistości, szczególnie w kręgu teatru, ową przeciwstawność uczuć?
DN: To, co w przypadku aktorów nazywamy talentem, jest wypadkową wielu czynników: swobody, naturalności w podejmowaniu wyzwań, lekkości, wytrwałości, ciężkiej pracy, wiary w siebie, urody, umiejętności dostosowania swojego emploi do warunków, pokonywania kompleksów, możliwości rozwijania się i tak dalej, i tak dalej To wszystko miesza się z sobą, jedno z drugiego wynika i nawzajem od siebie zależy. Pierwiastek magiczny jest sympatyczną formą oszukiwania swojej osobowości, potwierdzającą, że możliwości człowieka są absolutnie nieograniczone. A sukces zawodowy aktora? No cóż, jest on wypadkową wielu czynników
IV: Gorycz jest wpisana w ten zawód. Niepewność, strach, to nie omija nikogo. Stany euforii przeżywamy rzadko i krótko, i myślę, że nie ma znaczenia, w którym miejscu tej drabiny jesteśmy. Szczęście to nie jest słowo, które jako pierwsze przychodzi mi do głowy kiedy myślę: artysta.
Co było dla was najważniejsze przy pracy nad tym przedstawieniem – próba udźwignięcia w słowach tego czym jest i co może zawierać ludzka tajemnica, czy też ludzki strach czy bezradność przed tym, co może przynieść doświadczanie świata. Wiadomo, że Novecento nigdy nie dotknął skrawka ziemi. Ale czy w związku z tym czuje się mniej szczęśliwy, czy może mniej prawdziwy od innych?
DN: Novecento całe życie spędził „w zawieszeniu”. Gdzieś pomiędzy światem realnym z domem, rodziną, kredytem, dziećmi itd. a niedookreślonym oczekiwaniu na dobicie do portu. W jakiejś metafizycznej podróży, naiwnej, nieodpowiedzialnej, w ciągłym dążeniu do nieistniejącego celu. Myślę, że to stan bardzo bliski wielu aktorom. Zwłaszcza tym, którzy z różnych powodów nie „zakotwiczyli” się na etacie w teatrze.
IV: Novecento to figura, która skupia w sobie dążenie, geniusz, spełniony akt twórczy i jednocześnie jest nieprawdopodobnie uboga, odarta z doświadczenia, zawieszona, jak mówi Dominik. Jest w tym piękna i samotna. Przyglądamy się jej z oddalenia, poprzez przywołanie; to czego doświadczamy naprawdę to spotkanie z Timem i paradoksalnie w nim możemy dostrzec jakąś prawdę, świadectwo, ale najczęściej tego nie zauważamy skupieni na wzruszającej historii Novecenta, którego może nawet nigdy nie było…
W tym kontekście znaczące są słowa Novecento: „Nie jesteś naprawdę skończony, póki masz w zanadrzu jakąś dobrą historię i kogoś, komu możesz ją opowiedzieć.”
DN: W naszym spektaklu akurat ta kwestia została wycięta. Choć ładnie oddaje sytuację w której kilka osób płaci, żeby jakiś facet opowiadał im przez godzinę dobrą historię.
IV: Tak, zgadzam się, to dobra kwestia, nie wiem dlaczego ją wycięliśmy!? Musimy o tym pogadać.
Wy, z tego co widać, pragniecie razem pracować i opowiadać kolejne historie słupskiej publiczności. „Novecento” to kolejny spektakl, po „Ulicy”, realizowany przez Ciebie, Iwo, w Słupsku? Jakie plany na przyszłość, bo po sukcesie inscenizacji wg Daniela Odiji, nie wierzę, że takowe mogą nie istnieć?
IV: Praca nad „Ulicą” była bardzo ciekawa i wszyscy przeżyliśmy z nią piękną przygodę. Oczywiście po takim spotkaniu pojawia się ochota na ciąg dalszy, na kolejną podróż. Ale też mam świadomość, że musi to być krok do przodu, że postawiliśmy sobie poprzeczkę wysoko, dlatego nie spieszymy się. Warto znaleźć wyjątkowy powód żeby wrócić do Słupska.
DN: Przed nami jeszcze ponad trzy lata mojego kontraktu w Słupsku. „Ulica” jest pięknym spektaklem. Szukamy wspólnego tematu.

Wiesław Kowalski
www.teatrdlawas.pl